🐌 Chcesz być na bieżąco z wpisami?

Jak mnie werbowali do paramilitarnej sekty

W pośpiechu przeszukiwałam jakiś dom. Dokładnie przeglądałam wszystkie półki - w taki sposób, że nie pozostawić po sobie śladów. Nic znaczącego nie udawało mi się jednak znaleźć. W końcu postanowiłam sobie: “W następnej szufladzie chcę zobaczyć dokumenty”. I rzeczywiście, była w niej pękata teczka. Pospiesznie przejrzałam kartki w jej wnętrzu. Jedną złożyłam i schowałam do kieszeni. Tym razem pomyślałam: “W następnej chcę znaleźć latarkę”. Uklęknęłam, żeby dostać się do szuflady najbliżej podłogi.

Kiedy jednak ją wysunęłam, zobaczyłam w niej bardzo ładnie poskładaną bieliznę. Zastanawiając się nad tym kto i dlaczego układałby majtki według koloru, skupiłam się jeszcze bardziej. “Pod nimi musi być latarka”, postanowiłam w myślach. Była. 
– O, znalazłaś go! – usłyszałam radosne zawołanie zza pleców. Odwróciłam się. Do pokoju zaglądała jakaś dziewczyna. Na jej ramieniu spoczywał długi blond warkocz. Uśmiechała się szeroko.

Natychmiast poderwałam się z podłogi. W dłoni trzymałam już nie latarkę, a gumowego banana. Przez myśl natychmiast przeleciały mi jego możliwe zastosowania. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, wepchnęłam go jej w ręce. Przyjęła go z wdzięcznością.

Wtedy do pokoju wparowali dwaj mundurowi. Krzyczeli, że musimy iść z nimi, chociaż tak przy tym pluli i bełkotali, że ledwo ich rozumiałam. Złapali mnie i blondynę, blokując nam ręce za plecami. Poprowadzili na zewnątrz, do jakiegoś busa. W środku było więcej takich, jak oni - ogoleni na łyso, lub krótko obcięci ludzie płci obojga. Okazało się, że w ten sposób werbują ludzi do swojej paramilitarnej sekty. Najpierw obserwują, potem porywają, a następnie składają propozycję nie do odrzucenia - tak jak nam teraz.

Kiedy mówili, przyjrzałam się bliżej ich jednakowym, ortalionowym kurtkom. Były szaro-czarne, z oznaczeniami rang: od jednej do trzech kropek na ramieniu. Uznałam, że tak właściwie, to mogłabym nosić taką kurtkę. Najchętniej z pięcioma kropkami.



Komentarze