🐌 Chcesz być na bieżąco z wpisami?

Chłopiec z bidula

Po raz kolejny uczyłam się grać w makao. Nie umiałabym nawet powiedzieć ile razy już poznawałam zasady. Z jakiegoś powodu byłam odporna na tę wiedzę i do stołu z kartami zasiadałam zawsze niczym tabula rasa. Tym razem w domu wypoczynkowym, gdzieś daleko za cywilizacją.

Moja partnerka do gry wykazywała się dużą cierpliwością. Siedziała owinięta w cienkie kolorowe ponczo i uśmiechała się często. Trzeba jednak przyznać, że bardziej chłonęłyśmy świeże letnie powietrze pędzące przez stół od półotwartego okna, niż skupiałyśmy się na grze. Dziewczyna zawinęła niesforny lok za ucho, dość zamaszyście, jakby nagle przypomniała sobie o czymś niepokojącym.

– Nie tak dawno słyszałam, jak dwójka lokalsów mówiła o tym domu dziecka naprzeciwko nas. No wiesz, ta rudera – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Rzeczywiście, naprzeciwko domu wypoczynkowego, w którym mieszkałyśmy, stał budynek powoli zlewający się w jedno z podłożem.

– To kiedyś był dom dziecka? – upewniłam się.
– Na to wygląda – odpowiedziała blondynka. – No więc mówili, że raz uciekło z niego trzech wychowanków. Dwóch chłopców, osiem i siedem lat, i pięcioletnia dziewczynka. Starszy chłopiec i dziewczynka zmarli kilka kilometrów od bidula, z wyziębienia. To był przecież środek zimy, kilkunastostopniowy mróz i tak dalej. A tego młodszego nigdy nie znaleźli…

Nagle jej twarz i cały pokój zniknęły w głębokiej czerni, jakby zassane w niebyt. Przez moment towarzyszył mi jeszcze jej głos: "Najpewniej duch studni go przejął. Obok tej studni znaleziono ciała pozostałych".

W końcu zapanowała cisza. Powoli, z trudem, otworzyłam oczy. Stałam pośrodku zamarzniętego pola. Byłam ubrana w przetartą kurtkę, zdecydowanie za lekką, jak na taki mróz. Miałam siedem lat i patrzyłam, jak moi najlepsi przyjaciele kładą się na śniegu.

– Co wy robicie?! – kwiknęłam głosem małego chłopca. – Nie możecie tak leżeć! Musimy uciekać, bo nas złapią! Chcecie wracać do siostry Pauliny, chcecie?!

Padłam na kolana przy drugim chłopcu i zaczęłam go szarpać, próbując podnieść, ale był za duży, żebym mogła go unieść. Podbiegłam więc do dziewczynki, którą udało mi się podnieść na tyle, by oparła się na mnie w pozycji pionowej. Była bardzo zimna i wiotka. Poczułam, jak po moich policzkach spływają łzy. Chociaż dalej krzyczałam, wiedziałam, że moi przyjaciele nie mają już sił, by iść.

Po kilkunastu minutach szarpaniny i próbach obudzenia ich, uspokoiłam się trochę. Przełknęłam głośno ślinę i przysunęłam ich blisko siebie. Klęcząc, słuchałam, jak gasną ich oddechy. Łzy zamarzały mi na brodzie. Też byłam zmęczona. Szczególnie teraz.

Kiedy wreszcie usnęli, zobaczyłam, jak wieko studni, która stała kilka metrów dalej, powoli się unosi. Ze szczeliny zaczął się sączyć różowawy dym. Opadł miękko na śnieg i niespiesznie pełzł w moją stronę. Ogarniało mnie coraz większe zmęczenie. Powoli przestawałam czuć mróz. Kiedy moja głowa opadła na ziemię, dym wsunął się do mojego nosa. Poczułam, jak wypycha ze mnie resztki życia (duszę?), ale ożywia ciało. Przez sekundę unosiłam się nad swoimi zwłokami i mogłam obserwować, jak wstają, otrzepują się ze śniegu i odchodzą w stronę miasta.

Znowu zapanowała ciemność. Z trudem otworzyłam oczy. Blondynka nadal snuła swoją opowieść, chyba nie zauważając, że na moment odpłynęłam.
– ...i wiesz, mówili, że ten duch ze studni to był duch innego chłopca z bidula, który kiedyś się w niej utopił – popatrzyła na mnie z przestrachem.

Komentarze