🐌 Chcesz być na bieżąco z wpisami?

Wynalazek, który miał odmienić wyspę

Trafił do tego bidula jak na zesłanie. Jako siedmiolatek, sam dobrze nie wiedział dlaczego musi znosić to, co się w nim wydarza. Tego dnia miał jednak szczęście. Jedna z miejscowych kobiet, widząc, jak jego opiekunka szarpie go za włosy, gdy chciał obejrzeć drewniane zabawki na targu, chwyciła się za serce. Poczekała, aż dzieciak znowu spróbuje odłączyć się od grupy – i zabrała go ze sobą do domu.

– Kochanie, musisz mnie teraz bardzo uważnie wysłuchać. Ta wyspa jest malutka, bardzo łatwo będzie cię zauważyć, jeśli się nie postaramy – mówiła, pochylając się nad nim w słonecznej kuchni. Miała przyjemny, kawowy odcień skóry i pachniała świeżo wypieczonym chlebem. Chłopiec od razu wiedział, że może jej ufać.
– Od dzisiaj nazywasz się Marika. Mam kilka swoich dziecinnych sukienek, będziesz mógł z nich skorzystać. Jak podrośniesz, pomyślimy co zrobić dalej.

Chłopiec nie był zachwycony takim obrotem sprawy, ale wolał być Mariką w słonecznej kuchni, niż Nikim w odrapanej sypialni bidula. Mały zaprzyjaźnił się z synem kobiety, która go przygarnęła; byli jak bracia. Zapuścił włosy, prawie dotykały mu ramion. Jego blada skóra odstawała trochę odcieniem od jego nowej rodziny, ale nikt nie zadawał wielu pytań. Pomagał przy prowadzeniu restauracji na parterze domu, w którym mieszkał.

Kiedy skończył dziesięć lat, dowiedział się, że nigdy nie poznał adoptowanego ojca, ponieważ ten zmarł zanim mały dołączył do rodziny. Z historią tego mężczyzny wiązała się jednak tajemnica, która nałożyła chłopcu na ramiona nową odpowiedzialność.

– Musicie wiedzieć, że mój mąż był bardzo zdolnym inżynierem – mówiła kobieta przy okrągłym stole w słonecznej kuchni. Chłopcy też siedzieli, słuchali uważnie. – Wynalazł coś, o czym wiem, że jest niezwykle ważne dla nas, a być może i dla całej wyspy. Zdaję sobie sprawę, że to urządzenie niebezpieczne, ale ufam mojemu małżonkowi. Wiedział, co robi. Proszę was, chłopcy, dopilnujcie, żeby bez względu na wszystko to urządzenie przetrwało.

Na stole w kuchni stało drewniane pudło, wyglądało na niewielkie radio lampowe. Z przodu widoczne było coś, co przypominało radar, wbudowany tuż obok wskaźnika fal radiowych. Na wskaźniku widać było dwa wejścia, w które można byłoby wcisnąć jednobolcowe wtyczki; gdyby nie przykrywająca całość szybka.

– Jeśli będziecie potrzebować to włączyć, musicie połączyć te dwa wejścia, rozbijając szybkę – tłumaczyła kobieta, wskazując na wskaźnik za szybką i przytykając do niego dwie wtyczki połączone spiralnym kablem – Tylko pamiętajcie, włączacie w  o s t a t e c z n o ś c i. Jesteście moimi synami, więc wiem, że będzie wiedzieć co to oznacza.

Niedługo później, gdy na wyspie wybuchły zamieszki, nadszedł dzień, w którym kobieta nie wróciła z targu. Zamiast niej w drzwiach stanęło dwóch policjantów. Jeden z nich wskazał na jego brata, a drugi wyciągnął po niego ręce. Chłopcy zaczęli uciekać – wiedzieli o wejściu do podziemi, które dawno temu pokazywała im matka. Zbiegli do piwnicy i zanurkowali w nim, zanim policjanci zorientowali się, od którego pomieszczenia zacząć poszukiwania.

Chłopiec kurczowo obejmował niewielkie, drewniane pudło zawinięte w brezent.

Nie wiedzieli, dokąd prowadzi przejście. W labiryncie pomieszczeń, gdy przeszli przez kolejne drzwi, wyglądające tak samo jak wszystkie inne, chłopcu zdało się, że zamieniają się w owady. Razem z bratem mknęli teraz przez korytarze, wściekle tnąc powietrze małymi skrzydełkami. Przy kolejnych drzwiach, wszystko wypełniła woda. Znaleźli się w morskiej toni. Jak się okazało, owady bardzo źle pływają. Jedna z gigantycznych ryb pochłonęła brata chłopca, a ten wypadł przez kolejne drzwi – już jako człowiek – mokry od wody i łez. Drżącymi rękami sprawdził pakunek; był cały i nieprzemoknięty.

Dotarł do wyjścia z podziemi, które znajdowało się w miejscowym porcie. Wrócił do nich na moment, żeby w jednym z pomieszczeń schować swój rodzinny skarb. Otarł twarz brudnym rękawem i postanowił wrócić do domu. "Jeśli nie mogę zaopiekować się tą restauracją, nic już nie ma sensu", pomyślał i poczuł się bardzo staro jak na dziesięciolatka.

Wreszcie  o s t a t e c z n o ś ć
Smutny chłopiec wyrósł na zgorzkniałego mężczyznę. Zajmował się restauracją swojej świętej pamięci matki. Gdyby nie to, że udało mu się uratować wynalazek ojca, czułby się porażką już do końca. Wyspa nadal była okupowana, a mężczyzna (już nie chłopiec) rozumiał, że najeźdźcy tępią miejscową ludność. Podejrzewają, że ktoś jeszcze może się ukrywać. Węszą, szukają. Mężczyźnie było już wszystko jedno.

Pewnego dnia zapukali i do niego. W drzwiach stanęło kilku policjantów. Był też nowy przywódca; krew z krwi dawnego głównodowodzącego, który zawiadywał pogromem, ale zginął w zamieszkach. To musiało być istotne, oficjalne dochodzenie.
– Wiemy, że w pańskim domu znajduje się wejście do podziemia – powiedział przywódca i machnął na swoich przybocznych, którzy, nie racząc mężczyzny nawet spojrzeniem, poszli w kierunku wejścia do piwnicy.

Po kilku godzinach, przyboczni wrócili. Wraz z dwudziestoma niedobitkami miejscowej ludności i pakunkiem zawiniętym w brezent. Przywódca wykrzyknął kilka komend i ludzie wyciągnięci z podziemi zostali ustawieni pod ścianą restauracji w trzech równych rzędach.
– Musicie mnie zrozumieć. Mój ojciec był skurwysynem. Nie miałem na nic wpływu, byłem dzieckiem. Teraz jednak to ja mam władzę i mogę zapewnić wam bezp... – zaczął przemowę przywódca, ale mężczyzna go nie słuchał. Rzucił się na pakunek w brezencie, odłożony na komodę. Z jednej z szuflad wyjął kabel z dwoma wtyczkami. Wcisnął je we właściwe miejsca, rozbijając przy tym szybkę.

Wiedział, że jego adoptowany ojciec zbudował bombę. Musiał być przy tym kimś więcej, niż tylko zdolnym inżynierem, bo ustawił zapalnik na jedyny właściwy czas – teraz. Rozpoczęło się odliczanie: zostały trzy sekundy.

– Co robisz?! – krzyknął przywódca, gdy tylko zobaczył, co kryło się w pakunku. Przyboczni odciągnęli mężczyznę od bomby, ale nie potrafili zatrzymać odliczania.
– Mój ojciec wiedział, że tu będziemy! Zaprogramował zapalnik na dzisiaj! Na teraz! To wasza kara! – darł się mężczyzna, wijąc się w uścisku przybocznych.
– Dla nich kara?! – ryknął przywódca, wskazując na przerażonych niedobitków. – Czy twój ojciec nie chciał, żebyśmy mogli się z tego wszystkiego cokolwiek nauczyć...?

Komentarze