🐌 Chcesz być na bieżąco z wpisami?

Wzywa mnie droga

Jadę rowerem po asfaltowej jezdni. Po bokach las. Twarz owiewa mi powietrze o przyjemnym zapachu. Ciepłe promienie słońca, nieokreślonej pory roku, miękko padają na drogę przede mną. W pewnym momencie stwierdzam, że rower jest zbyt wolny, więc siłą woli zamieniam go w motocykl. Od tego momentu towarzyszy mi delikatna świadomość tego, że śnię.

Przyspieszam i jadę dalej. Nagle tracę panowanie nad pojazdem i nie wyrabiam na zakręcie - wjeżdżam pomiędzy drzewa, ocieram się boleśnie nogą, a potem barkiem o pnie. Nie zwalniam jednak. Skupiam się mocniej, zaciskam zęby i zaczynam skutecznie wymijać przeszkody. W końcu udaje mi się wrócić na asfalt. Obserwuję, jak zakręty wydłużają się i skracają, zależnie od prędkości, z jaką jadę. Manewrowanie staje się naprawdę uciążliwe. Mam jednak szczęście, bo zaczyna się prosty odcinek drogi i wreszcie mogę się trochę rozluźnić. Łapię pierwszą myśl, która wpada mi do głowy, i kontynuuję w ramach rozrywki podczas tej samotnej, ale przyjemnej, podróży.

"Czy istnieją nieskończone wersje mnie w równoległych wszechświatach, czy to możliwe? Jeżeli tak, jak miałoby być zdefiniowane to powtarzające się "ja"? "Ja" w punkcie w czasie, np. ja piętnastoletnia? Jeżeli miałabym to być ja teraz, to czy miałoby znaczenie, co robię, czyli np. jadę motocyklu, albo jak wyglądam, czyli np. mam krótko ścięte blond włosy? Co jeśli miałby to być jakiś przedział czasowy - czy wszystkie "ja" z tego okresu to... no, ja? A może suma wszystkich mnie z całego życia i wyciągnięta z nich średnia? Konglomerat moich najbardziej charakterystycznych cech?" - sama siebie stawiam przed pytaniami nie do odpowiedzenia.

Z rozważań wyrywa mnie to, że zauważam wąską, asfaltową odnogę mojej jezdni, skręcającą w jesienny las na wzgórku. Żółcie, pomarańcze i brązy złotej jesieni wyglądają niezwykle zapraszająco. Czuję, że powinnam nią podążyć, więc to robię. Niedaleko później, widzę przydrożny bar w chatce z bali. Na zewnątrz ma małą dobudówkę z drewna, odchodzi od niej daszek ciągnący się nad parkingiem dla motocykli. Zatrzymuję się tuż przed chatą. Pomiędzy wejściem, a parkingiem są ustawione ławeczki. Na jednej z nich ktoś siedzi - otyły mężczyzna pod czterdziestkę. Rozglądam się po parkingu i widzę, że miejsce najbliżej wejścia jest zastawione jedną z ławeczek i podpisane: "Ptyś". Komentuję w głowie, że musi to być stały bywalec, skoro rezerwuje sobie miejsce. Ustawiam swój motocykl obok niego. I stwierdzam, że może warto pomyśleć o ksywie dla siebie, skoro tutaj, najwyraźniej, tak się funkcjonuje. "Może Wróż?", myślę. Męska odmiana tego słowa jakoś bardziej mi pasuje, niż żeńska. Nagle słyszę ze środka baru:
– ...róż!!!
Zdejmuję kask i nie dowierzam. Ale to nie mnie wołano - facet obok mnie podnosi się i odkrzykuje:
– Nie "róż", tylko "rog"!!!

Domyślam się, że chodzi o "rogue" i drga mi kącik ust. Chowam kask do bagażnika i wchodzę za nim do środka. Podchodzę do lady, przeciskając się między ciasno ustawionymi stolikami. Wnętrze wykończone w ciepłym drewnie kojarzy mi się bardziej ze schroniskiem górskim, niż przydrożnym barem. Wszyscy zdają się tu znać.
– Witaj! W czym mogę pomóc? – nachyla się do mnie barmanka. Zanim jednak mam szansę odpowiedzieć, dodaje: 
– Jak masz na imię?
– Imię? – powtarzam zbita z tropu.
– Każdy ma tutaj imię – odpowiada z uśmiechem.
Przypominam sobie ksywki.
– Wróż – mówię.
– Wróż! Więc, czego sobie życzysz, Wróżu? – macha ręką w stronę ściany z półkami i tablicą z menu. 

Mój wzrok przyciągają zestawy do robienia babeczek. Plastikowa deska i tycie foremki, wyglądające jak miniaturowe doniczki do kaktusów. Kilka wersji kolorystycznych. Tak naprawdę, jednak, widzę dwa wybory: albo bardzo artystyczny projekt i ciężkie, kontrastujące kolory, albo design prosto ze sklepu dla szaraczków. Wskazuję na jeden ze zwyczajnych zestawów. Uznaję, że chociaż w artystycznym zestawie kolor foremek i deski ładnie ze sobą kontrastuje, w mojej kuchni i tak nie będę trzymać ich razem. Co za tym idzie, interesuje mnie kolor samych foremek, których będę często używać.
–  Na pewno? – pyta barmanka. – Te zestawy – pokazuje na artystyczne –  były robione przez naszą miss – przesuwa rękę na coś za mną.
Okazuje się, że tuż za moimi plecami, przy stoliku, siedzi bardzo urodziwa dziewczyna - wspomniana miss. Chociaż siedzi sama, widać, że zna się z ludźmi z innych stolików i czasami wymienia z nimi parę zdań. Odwracam się z powrotem do barmanki.
–  Na pewno. Poproszę też kawę.

Zastanawiam się, gdzie powinnam usiąść. Jest tylko jeden pusty, dwuosobowy stolik. Z jednej strony, trochę głupio przysiadać się do stołu pełnego obcych ludzi, którzy bardzo dobrze się znają, ale z drugiej - jeszcze głupiej siedzieć z nimi ramię w ramię w tej ciasnocie, udając, że jest się osobno. Decyduję się na największy, najbardziej zatłoczony stolik pod oknem. Jeden z mężczyzn, siedzący obok pustego krzesła, widząc, jak się zbliżam, odsuwa je dla mnie zapraszająco. Siadam i przysłuchuję się rozmowie, czekając na kawę. Myślę, że musi być fajnie, gdy ma się takie miejsce, do którego można ciągle wracać i jest niemal domowe, bo wszyscy się znają jak łyse konie. Wiem jednak, że nie mogę tutaj zostać na tyle długo, by stać się jego częścią. 

W pewnym momencie moi współbiesiadnicy zaczynają wspominać - głównie ludzi i sytuacje z tego baru. Stwierdzam w myślach, że chyba nie będę miała o czym z nimi rozmawiać, bo nie mam jak odnieść się do tych doświadczeń. Mogłabym jednak zrobić coś, żeby zostać w ich historiach, tak jak wszyscy, których teraz wymieniają - i być w nich czymś więcej, niż "taką jedną, co wyglądała trochę inaczej, niż my". Zanim, jednak, wymyślam jak wprowadzić swój plan w życie, pomaga mi w tym barmanka.
– Dokąd jedziesz? – pyta i stawia przede mną kawę.
Wszystkie spojrzenia wędrują na mnie. Są ciekawskie i przyjazne.
– To dla mnie jednocześnie trudne i proste pytanie. Bo, widzisz, znam drogę, a raczej - rozpoznaję ją na bieżąco i kojarzę ogólny kierunek. Ale nie znam miejsca docelowego. Czasem trafiam na takie fajne przestrzenie, jak ta, ale nie mogę zostać w nich bardzo długo. Bo wzywa mnie droga.

Komentarze